Każdy, kto próbował tych kotletów mielonych, od razu wiedział, że coś jest z nimi trochę... nie tak. A brat – jak to brat – uparcie twierdził, że „tak ma być”. Pewnego dnia postanowiłam przyjrzeć się, co on właściwie z tymi mielonymi robi.

Podstawowy błąd przy robieniu kotletów mielonych

Na kuchennym blacie wszystko wyglądało poprawnie: świeże mięso (i to zmielone dosłownie przed chwilą), jajko, bułka, cebula, przyprawy. Wszystko jak w przepisie. Ale kiedy zobaczyłam, jak przygotowuje masę, ręce mi opadły. Wrzucił składniki do miski, zamieszał łyżką kilka razy, po czym od razu zaczął formować kotlety. Bez chwili zastanowienia, bez wyrabiania, bez porządnego połączenia składników. A przecież to właśnie w tym tkwił sekret mięciusieńkich kotletów.

Dlaczego masa musi być dobrze wyrobiona?

Kotlety mielone to nie zupa, gdzie wszystko samo się „przegryzie”. Tu potrzebna jest praca rąk. Masę naprawdę warto wyrabiać dokładnie — przynajmniej przez 5–10 minut, aż stanie się gładka, lepka i elastyczna. Tylko wtedy kotlety po usmażeniu będą miękkie i soczyste. Brat tego nie robił. Mieszał szybko, jakby się spieszył na autobus, a potem każdy dziwił się, że jego mielone przypominają podeszwy. To był klasyczny błąd — zbyt krótkie wyrabianie masy.

Jak wyrabiać, żeby mielone były miękkie i soczyste?

Powiedziałam bratu wprost: jeśli chcesz dobre kotlety, musisz włożyć w nie trochę serca — i siły. Oto kilka zasad, które naprawdę robią różnicę:

  • Wyrabiaj rękami – żadnych łyżek ani mikserów. Ciepło dłoni pomaga połączyć składniki.
  • Dodaj odrobinę wody lub mleka – mięso stanie się bardziej soczyste.
  • Użyj dobrze odciśniętej bułki namoczonej w mleku – zatrzyma wilgoć w środku.
  • Wyrabiaj, aż masa będzie lepka i elastyczna – to znak, że wszystko się dobrze połączyło.
  • Odstaw masę na 15–20 minut do lodówki – smaki się przegryzą, a mięso „odpocznie”.

Efekt? Mięciutkie i delikatne kotlety

Kiedy brat w końcu posłuchał i zrobił wszystko krok po kroku, byłam pewna, że tym razem osiągnie sukces. No i miałam rację — tym razem kotlety wyszły puszyste, soczyste i pachnące. Po raz pierwszy od lat można je było jeść bez popijania wodą po każdym kęsie. Spojrzał na mnie z lekkim zawstydzeniem i powiedział: „Nie wiedziałem, że trzeba tak długo ugniatać. Myślałem, że to strata czasu.” A ja tylko się uśmiechnęłam. Bo teraz wiedziałam, że jego niedzielne mielone wreszcie przestaną być rodzinną legendą i przedmiotem żartów o najtwardszych kotletach w całej okolicy.