Ten drobiazg zmienia wszystko. I choć może się wydawać, że nie ma znaczenia, kiedy dodasz sól, różnica w smaku potrafi być kolosalna. Ja nauczyłam się tego od babci Marysi – kobiety, która gotowała rosół powoli, z namysłem, a przy tym zawsze mówiła: „zupa ci sama powie, kiedy chce być posolona”. I coś w tym było.
Kiedy solić rosół, żeby wyszedł najlepszy?
Wiele osób sypie sól zaraz po wstawieniu garnka na gaz – tak nawykowo. Sama przez długi czas tak robiłam. Ale potem dziwiłam się, że rosół jest jakiś "płaski w smaku", albo za słony, albo że mięso wychodziło suche i nijakie. Dopiero po rozmowie z babcią przypomniałam sobie o zasadzie, którą kiedyś uważałam za oczywistą: rosół solisz dopiero na 15-20 minut przed końcem gotowania. Ani wcześniej, ani później.
Dlaczego to takie ważne?
Bo sól działa jak katalizator – skraca procesy, zmienia strukturę składników. Jeśli posolisz rosół na początku, mięso zacznie szybciej oddawać wodę i stanie się bardziej suche. Warzywa zmiękną zbyt szybko i nie zdążą oddać tego, co w nich najlepsze. Smaki się rozmyją, zamiast się pogłębiać. A to, co powinno być czystym, klarownym bulionem, często robi się mętne i zbyt intensywne.
Jak wyczuć odpowiedni moment?
Kiedy gotuję rosół, zaczynam bez krztyny soli – tylko zimna woda, mięso, warzywa, listek laurowy, ziele angielskie i odrobina opalonej cebuli. Gotuję wszystko bardzo powoli, na najmniejszym ogniu, często przez 3–4 godziny. Nie przykrywam całkowicie szczelnie garnka, pozwalam, żeby para powoli uchodziła. W tym czasie nie mieszam, nie przyspieszam, nie dolewam wody. Tylko cierpliwie czekam i zajmuję się innymi sprawami (często szykuję już deser dla rodziny).
Dopiero kiedy czuję, że zapach rosołu roznosi się po całym domu, że mięso jest miękkie, a warzywa wyraźnie oddały swój smak, sięgam po sól. Dodaję jej trochę, mieszam i próbuję. Czasem trzeba dosolić jeszcze odrobinę – ale zawsze robię to małymi porcjami. Dzięki temu mam pełną kontrolę nad smakiem. Nie zdarzyło mi się od tego czasu przesolić rosołu.
Ten jeden patent naprawdę robi różnicę. Rosół jest klarowny, złocisty, głęboki w smaku. Mięso zachowuje soczystość, warzywa nie są papkowate, a cała zupa ma w sobie coś, co trudno opisać słowami. To już nie tylko rosół – to mój własny „złoty eliksir”, który zawsze znika z talerzy do ostatniej kropli. I to właśnie dzięki temu prostemu, babcinemu trikowi z soleniem.

















